DEVOTIO - największe poświęcenie

Największe poświęcenie
...A przecież nasi przodkowie przypisywali religii tak wielkie znaczenie, że niektórzy wodzowie, wymawiając z okrytą głową pewne słowa, sami ofiarowywali się nieśmiertelnym bogom za swoje państwo. Cyceron, O naturze bogów
***
Mglisty, wiosenny poranek. Kolejna bitwa jest nieunikniona. Jest źle, nikt tego nie ukrywa. Rzymianie stracili wielu żołnierzy, poległo też kilku centurionów. Wśród legionistów nastąpiło poruszenie. W towarzystwie kapłana – pontifexa wychodzi dowódca rzymskiej armii. Co się dzieje? Nie jest ubrany w zdobną zbroję, jak przystało na dowódcę. Ma na sobie senatorską togę z purpurowym szlakiem. Rzymianie mówią na nią toga praetexta.
Rozpoczyna się uroczystość. Stojący nieruchomo wokół, przejęci żołnierze obserwują rozgrywającą się przed nimi scenę. Dowódca podchodzi do leżącej obok włóczni. Zatrzymuje się i staje na niej. Wypowiada formułę skierowaną do bogów, w tym do bóstw podziemnych – chtonicznych. Ślubuje złożenie w ofierze samego siebie. Chce umrzeć za ojczyznę. Nikt nie zmusza go do tego aktu. Chce to zrobić z własnej woli. U pobożnych Rzymian nie ma jednak bezinteresownych ofiar. W zamian prosi o to, by armia nieprzyjaciela zginęła. Tak jak zginie on... Po zakończeniu religijnego obrzędu, wódz dosiada konia i rusza sam w stronę stojących opodal wojsk nieprzyjaciela. Ma jasny cel: jego śmierć ściągnie boską klątwę na wroga.
Tak, został już tylko jeden sposób na osiągnięcie zwycięstwa. Jeśli TO się nie stanie, wkrótce w niebezpieczeństwie będzie miasto. Z gardła dowódcy wydobywa się potężny okrzyk: ROMA VINCIT! Wypełnia go prawdziwa wiara w zwycięstwo Rzymu. Łucznicy nieprzyjaciela chybiają. Wódz podjeżdża bliżej i zsiada z konia. Dobywa swojego gladiusa i pewnym, spokojnym krokiem zbliża się do pierwszych szeregów wrogich wojsk. Ci, uważając go za szaleńca, posyłają kilku piechurów. Pierwszy z nich dobiega i zadaje cios mieczem. Za chwilę to samo zrobią następni. Umarł wódz, obrzęd skończony, ofiara została złożona.

Opisany rytuał nazywał się w czasach starożytnych devotio – poświęcenie. Źródła pisane podają przypadki takiego zachowania rzymskich dowódców. Publiusz Decjusz Mus – ojciec, a potem jego nazywający się tak samo syn - poświęcili swe życie podczas wojen z Samnitami w 339 i 295 roku p.n.e.
Jak radziły sobie legiony pozbawione głównodowodzącego?
Czy Rzymianie naprawdę wierzyli, iż dobrowolne poświęcenie bogom życia osoby dowodzącej armią przyniesie im zwycięstwo?
Rozpoczyna się uroczystość. Stojący nieruchomo wokół, przejęci żołnierze obserwują rozgrywającą się przed nimi scenę. Dowódca podchodzi do leżącej obok włóczni. Zatrzymuje się i staje na niej. Wypowiada formułę skierowaną do bogów, w tym do bóstw podziemnych – chtonicznych. Ślubuje złożenie w ofierze samego siebie. Chce umrzeć za ojczyznę. Nikt nie zmusza go do tego aktu. Chce to zrobić z własnej woli. U pobożnych Rzymian nie ma jednak bezinteresownych ofiar. W zamian prosi o to, by armia nieprzyjaciela zginęła. Tak jak zginie on... Po zakończeniu religijnego obrzędu, wódz dosiada konia i rusza sam w stronę stojących opodal wojsk nieprzyjaciela. Ma jasny cel: jego śmierć ściągnie boską klątwę na wroga.
Tak, został już tylko jeden sposób na osiągnięcie zwycięstwa. Jeśli TO się nie stanie, wkrótce w niebezpieczeństwie będzie miasto. Z gardła dowódcy wydobywa się potężny okrzyk: ROMA VINCIT! Wypełnia go prawdziwa wiara w zwycięstwo Rzymu. Łucznicy nieprzyjaciela chybiają. Wódz podjeżdża bliżej i zsiada z konia. Dobywa swojego gladiusa i pewnym, spokojnym krokiem zbliża się do pierwszych szeregów wrogich wojsk. Ci, uważając go za szaleńca, posyłają kilku piechurów. Pierwszy z nich dobiega i zadaje cios mieczem. Za chwilę to samo zrobią następni. Umarł wódz, obrzęd skończony, ofiara została złożona.

Relief z Kolumny Trajana - przemarsz wojsk mostem pontonowym.
Jak radziły sobie legiony pozbawione głównodowodzącego?
Zastępcy i przede wszystkim centurioni, a wśród nich najważniejszy – primipilus – centurion, dowodzący pierwszą kohortą pierwszego legionu, doskonale wiedzieli jak prowadzić bitwę. To właśnie primipilus stawał się w takich przypadkach żołnierzem dowodzącym całą armią.
Czy Rzymianie naprawdę wierzyli, iż dobrowolne poświęcenie bogom życia osoby dowodzącej armią przyniesie im zwycięstwo?
Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że ludy starożytne były bardzo bogobojne i przesądne. Od swoich bóstw, jeśli rytuał został spełniony i ofiara złożona, oczekiwano wywiązania się ze swoistej umowy. Dlatego Rzymianie głęboko wierzyli w zwycięstwo. Morale żołnierzy rosło wówczas ogromnie. Z drugiej strony, jeśli nieprzyjaciel dowiadywał o takim rytuale i jego oczekiwanych skutkach, w jego szeregi wkradał się lęk, powodujący znaczne obniżenie ducha bojowego.
Jedno jest pewne. Człowiek decydujący się na poświęcenie samego siebie w ofierze, musiał kochać ojczyznę. Za nią oddawał życie, w nadziei na zwycięstwo swych wojsk, zwycięstwo Rzymu. O tym, jak bardzo ważną dla starożytnych Rzymian była ojczyzna, niech świadczą słowa Lukiana z Samosat - rzymskiego satyryka i mówcy w Pochwale miasta ojczystego:
Słowo OJCZYZNA jest pierwsze i najbliższe sercu ze wszystkich. Bo nic nie jest tak bliskie sercu jak ojciec. A jeśli ktoś oddaje cześć należną ojcu, jak to nakazuje prawo i natura, godzi się, by jeszcze wyżej postawił ojczyznę.